niedziela, 4 stycznia 2015

Zdecyduj co tak naprawdę chcesz robić, wszystkiego nie ogarniesz!

 Zaczynam łapać się na tym, że coraz częściej wybiegam myślami  poza moje miedziane zakochanie.
Mam często chęć spróbować czegoś więcej, zastanawiam się czym zająć ręce, kiedy np. drut mnie nie słucha albo poczuję jakąś niewyjaśnioną niechęć do biżuterii.Wiem, że to moje myślenie jest bardzo niebezpieczne.Wiem, bo droga do tego czym się teraz zajmuję była ciężka i nie raz podejmowałam złe, pochopne, nieprzemyślane decyzje.
 Żeby wszystko wyjaśnić muszę się cofnąć do roku 2005 kiedy to będąc pierwszy raz w ciąży miałam nadmiar wolnego czasu i na dodatek cierpiałam na bezsenność.Co można robić w bezsenne noce?Skacząc z kanału na kanał można odkryć swój "talent". Tak to właśnie było ze mną. Pewnego razu mignął mi na ekranie, przez ułamek sekundy, uroczy staruszek z siwą czupryną.Na początku zignorowałam go zupełnie, jednak kiedy po raz któryś z kolei, w ciągu dziesięciu minut skakania po kanałach on ciągle się pojawiał, postanowiłam poświęcić jego osobie kilka chwil.Okazało się, że staruszek uczy swojej techniki malowania pejzaży.Byłam tak zafascynowana tym co robił i jak to robił, że oglądałam go przez kilka tygodni, póki seria jego programu, ku mojej rozpaczy, nie dobiegła  końca.Oglądając jego program postanowiłam spróbować a  ponieważ nie było mnie stać na sprzęt choć trochę profesjonalny, zakupiłam zwykłe pędzelki i plakatówki.Powoli uczyłam się techniki i coś tam sobie malowałam.Teraz, pisząc ten tekst, uświadomiłam sobie, że moja rodzina zawsze wspierała mnie w moich szalonych pomysłach- na urodziny od jednej z sióstr dostałam farby w tubach:) a przecież mogłam dostać cokolwiek innego! Dziękuję Ewo:)ok, idźmy dalej.Więc malowałam sobie coś na zwykłych białych kartkach i choć brakowało mi warsztatu, sam fakt że coś robię dawał mi strasznie dużo satysfakcji.Pewnego razu wymalowałam pejzaż gór, jakieś drzewka nad rzeczką i takie tam.Byłam z siebie chyba pierwszy raz w życiu naprawdę dumna.Mając świadomość wszystkich niedociągnięć i ogólnej niedoskonałości mojego dzieła, byłam dumna.Pewnie dlatego żeby nie sprawić mi przykrości, wszyscy którym moje dzieło pokazałam, chwalili mnie i zachęcali do dalszej pracy.Wszyscy oprócz jednej osoby.Nazwę go Pan X. Pan X to tak jakby rodzina ale nie do końca. Tak więc pewnego dnia odwiedził nas Pan X a ja znając jego stosunek do mojej osoby, za nic nie chciałam mu pokazać swojego obrazka.Mój mąż o tym nie wiedział i go pokazał. Pierwsze co mnie zabolało to jego drwiący uśmieszek a później fala krytyki: góry za małe w stosunku do drzew, drzewa nie odbijają się w wodzie, niebo nie takie, kolory nie te......Taki był koniec mojej przygody z malowaniem.
Obrazek zachowałam, przez pewien czas na złość Panu X wisiał w kuchni na ścianie w ramce.Później chciałam się go pozbyć ale mąż mi kategorycznie zabronił. Dalej jest z nami, dla mnie jako dowód porażki.
 Minęły cztery lata "twórczego" nic nie robienia. Znowu byłam w ciąży. Wtedy, w 2009 roku, postanowiłam zostać biżuteryjką. Naciągnęłam męża na zakup półfabrykatów, koralików i najważniejszych narzędzi.Połowę ciąży spędziłam tworząc tzw. zwyklaki/składaki.Po urodzeniu Sebusia ciągnęłam swoją zabawę jeszcze przez jakiś czas ale powoli zaczęłam odczuwać, że ta zabawa przestaje być zabawna.Zaczęłam dostrzegać, że w tym co robię nie ma niczego kreatywnego! drucik -koralik-przekładka- a dołożę jeszcze jeden koralik....
Cały swój dobytek, a trochę tego było, sprzedałam na allegro za bodajże 110 zł.
 Mój mąż nazwał to słomianym zapałem, nie wiedział jeszcze wtedy że ja mam inne marzenia, że chcę robić coś z czego i ja i ewentualny nabywający będziemy zadowoleni.
W związku z tym, że wydałam mały majątek na swoje hobby a czekała nas przeprowadzka i duże wydatki, musiałam dać za wygraną i znowu pogrążyć się w codzienności, która mnie totalnie dołowała.
Wytrzymałam kilka miesięcy.
O silver clay dowiedziałam się z forum biżuteryjnego, które z zapałem czytałam w każdej wolnej chwili.Moim guru została Drakonaria. Do dzisiejszego dnia jestem pod ogromnym wrażeniem talentu i wytrwałości w dążeniu do celu. Cel Drakonarii był prosty, zostać uznaną artystką. O ile się nie mylę zajęło jej to jakieś 3-4 lata. Kiedy ja się o niej dowiedziałam, była już świetna i już rozpoznawalna.Dzisiaj jest prawdziwą mistrzynią w swoim fachu, pojawia się w branżowych pismach, jej biżuteria jest wykorzystywana w sesjach modowych a ona sama prowadzi cieszące się wielkim zainteresowaniem warsztaty.
Nigdy nie chciałam być drugą Drakonarią, nie, takich zapędów nie miałam:) chciałam jednak spróbować, dotknąć glinki srebra, bawić się palnikiem, szlifierką i innymi takimi bajerami.
Znowu udało mi się wydać  duuużo pieniążków na materiały, narzędzia tym razem bardziej profesjonalne i minerały. W końcu minerały a nie crackle i inne plastiki!
 Biżuteria ze srebra była dla mnie wyzwaniem i strasznie mi się praca przy jej tworzeniu podobała ale ciągle  miałam świadomość, że to nie to.
W między czasie odkryłam następną zdolną bestię czyli NagaLy.Dziewczyna wyprawia tak niesamowite rzeczy z drutem, że głowa mała.Byłam zauroczona jej biżuterią.Jednak ja widziałam to inaczej, widziałam to nie srebrne ale miedziane.
To właśnie miedź siedziała mi z tyłu głowy.No ale jak to ugryźć? Wydałam majątek na srebro. Srebro w glince- nie drut.Poza tym byłam pewna, że moje niezgrabne paluchy nie poradzą sobie z wirewrappingiem.Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że mogę kupić glinkę miedzi i łączyć ją z glinką srebra a dodatkowo ozdabiać elementami z drutu.Nigdy nie zapomnę swojej złości kiedy szukając odpowiednich materiałów, dowiedziałam się,że glinkę miedzi można wypalać tylko w piecu a nie palnikiem nie wspominając już o łączeniu srebra z miedzią.Moje marzenia prysnęły jak bańka mydlana.O ile kolejne 300-500 zł udałoby mi się wyciągnąć od kochającego mnie męża o tyle miałam świadomość, że na piec nas po prostu nie stać.
Tłumaczenie mojemu mężowi dlaczego rezygnuję ze srebra wydawało mi się bezsensowne( dalej nie znał moich prawdziwych marzeń) pozostało mi więc tylko wysłuchiwać kazań o słomianym zapale.Jednak świadomość, że nasz skromny majątek jest już bezpieczny, łagodził jego złość na mnie.
Od roku 2010 do 2014 miałam jeszcze kilka pomysłów między innymi scrapbooking( dalej o nim w tajemnicy marzę..) ,decoupage i inne takie.
 Nie wiem czy to stan błogosławiony tak na mnie działa ale kiedy pod serduchem nosiłam Agatkę znowu podjęłam decyzję.Jaką, nie muszę chyba tłumaczyć.Okazało się, że moje paluchy jednak coś tam potrafią, glinkę z chęcią zamieniłam na drut i mam nadzieję, że podjęłam w końcu dobrą decyzję i że to już jest ta decyzja ostateczna.No chyba, że znowu będę w ciąży....;)
 Ciągle się uczę, popełniam mnóstwo błędów ale mam też kilka swoich perełek, z których jestem prawdziwie dumna.
Mój ukochany mąż zrozumiał już, że mam pasję i oprócz mojej najukochańszej w świecie rodziny, kocham jeszcze to co robię.Kocham to, bo to jest cząstka mnie, bo wkładam w to mnóstwo pracy, zaangażowania i serca.W tej chwili wiem, że mój mąż mnie wspiera i że mnie rozumie.

Moją historią chcę Wam pokazać, że warto próbować, warto dążyć do celu i się nie poddawać.Jak widzicie może to trochę potrwać.Ja ciągle jestem może w jednej trzeciej drogi do mojego
 celu.
Najważniejsze to trzymać się jednego kursu.Obrać sobie jeden najważniejszy cel.
WSZYSTKIEGO NIE OGARNIESZ!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz